Tu można pisać o wszystkim co nam się nie podoba i co byśmy chcieli zmienić
Administrator
Wojny w obozie władzy Tuska
Andrzej Stankiewicz, Piotr Śmiłowicz / Newsweek Polska
Donald Tusk, fot. Wojciech Olkuśnik / Agencja Gazeta
Głównym przeciwnikiem Platformy nie jest dziś PiS. Największym zagrożeniem są coraz ostrzejsze podziały w samej PO i w rządzie.
Prezydent przecierał oczy ze zdumienia, słysząc od zaufanych działaczy Platformy, że obecna kadencja może być jego ostatnią. I to nie dlatego, że przegra następne wybory (Komorowski jest przekonany, że jego prezydentura porwała Polaków), ale dlatego, że za cztery lata zarządcą imponującego prezydenckiego żyrandola może zechcieć zostać Donald Tusk. Prezydentowi dobrze doniesiono: Tusk rozważa wysłanie go na przyspieszoną emeryturę. To nie najlepiej wróży współpracy między Kancelarią Premiera a pałacem prezydenckim. Bez wątpienia konflikt między Tuskiem a Komorowskim będzie jednym z głównych motorów polskiej polityki w najbliższym roku. Ale niejedynym w obozie władzy.
Platforma jest partią sprawną, dlatego sporą część konfliktów potrafi zręcznie przypudrować, by nie psuły wizerunku w oczach wyborców. Ale zdarza się, że kurtyna opada i wewnętrzne wojny dobrze widać. Kiedy Jarosław Kaczyński jest zajęty wycinaniem ziobrystów i Platformą nie zaprząta sobie głowy, największym zagrożeniem dla PO są tarcia wewnątrz rządu i partii. Tarcia coraz silniejsze.
Dziś Tusk jest – bez tanich złośliwości nawiązujących do peruwiańskich orderów – jak słońce, wokół którego krążą wszyscy pozostali liderzy Platformy. Na tym polegają słynne "rządy osobiste" Tuska. To nie przypadek: przez lata zrobił wszystko, aby zmarginalizować konkurentów wewnątrz partii. Tworząc rząd, premier starał się osłabić tych, którzy zagrażali jego władzy. Powstał więc gabinet, który nie jest efektem najlepszych merytorycznych wyborów, ale wypadkową politycznych interesów Tuska wewnątrz Platformy.
Premier w pył rozbił tzw. spółdzielnię, czyli działaczy średniego szczebla, których interesy reprezentował minister infrastruktury Cezary Grabarczyk. Do nowego rządu Grabarczyk nie został powołany, przez co stracił możliwości dzielenia stanowisk pomiędzy swoich ludzi. Dziś "spółdzielnia" jest słaba, a w imieniu premiera próbuje ją przejąć jego najbardziej zaufana emisariuszka – marszałek Sejmu Ewa Kopacz.
Jeszcze ostrzej Tusk potraktował Grzegorza Schetynę, niegdyś przyjaciela, niedawno jeszcze wszechmocnego wicepremiera. Dziś – z łaski Tuska – Schetyna to ledwie szef sejmowej komisji spraw zagranicznych, co zapewnia mu samochód z szoferem i gabinet w peryferyjnym gmachu sejmowego kompleksu. To kara za to, że – jak oznajmił publicznie Tusk – Schetyna stał się liderem wewnętrznej opozycji.
Taka bezwzględna rozprawa z szefami frakcji w PO to – jak mówią nam jej politycy – konsekwencja obsesyjnego przekonania Tuska, że w partii może powstać sojusz, który w razie politycznych turbulencji pozbawi go władzy. Gdy pod koniec poprzedniej kadencji dostrzegł cichą współpracę ministra sprawiedliwości Krzysztofa Kwiatkowskiego z popularnym posłem Jarosławem Gowinem, w nowym rozdaniu dał Gowinowi fotel Kwiatkowskiego.
Po nosie dostał także szef Kancelarii Premiera Tomasza Arabski. W nowym rządzie Tusk awansował go co prawda na konstytucyjnego członka Rady Ministrów, ale jednocześnie sięgnął po Sławomira Nowaka, powierzając mu fotel ministra transportu. A stosunki między obu panami nie są – mówiąc delikatnie – zbyt ciepłe od czasu, gdy Nowak kierował gabinetem politycznym Tuska w pierwszej połowie poprzedniej kadencji. Nowak sprawdził się na jeszcze innym polu – z miejsca zaatakował swego poprzednika Cezarego Grabarczyka, oświadczając, że część obiecanych przez niego inwestycji nie powstanie.
Czy "dworzanie Tuska" dadzą mu "imponujący żyrandol prezydenta"?
Offline